Dziadek siada w bujanym fotelu pykając fajeczkę, a dookoła gromadka wnucząt
spragnionych opowieści. Historia jest wielowątkowa, czasami urywa się by
wyjaśnić zawiły życiorys jednego z bohaterów, ale dalej płynie do przodu. Jako
dziecko często słuchałam opowieści moich dziadków o II wojnie światowej i
podczas czytania książki Była sobie rzeka cały czas miałam przed oczami podobne
wyobrażenie.
Każda gospoda i
karczma czymś się wyróżnia. Położona nad brzegiem wijącej się Tamizy Gospoda
pod Łabędziem to miejsce, gdzie oprócz dobrego wypitku można znaleźć najlepsze
opowieści i wielu stałych bywalców zjawia się tu właśnie w tym celu. W najdłuższą
noc w roku wszyscy stają się częścią wielkiej historii, ponieważ z rzeki
zostaje wyłowiona dziewczynka. Wszystko wskazuje na to, że nie żyje, ale nagle jej serduszko zaczyna bić. Niestety nie może nic powiedzieć i wyjawić swojej
tajemnicy. Mnóstwo osób zgłasza do niej pretensje. Pewna rodzina dostrzega w jej twarzy swoją zaginioną córeczkę, z innego miasta przyjeżdża domniemamy ojciec. Kim
jest dziewczynka i czym jeszcze zaskoczy nas ta historia?
W przypadku tej
książki naczytałam się mnóstwo różnorodnych opinii. Obawiałam się, że będę w grupie
tych, których nie do końca usatysfakcjonowała. Na szczęście po raz kolejny
zaufałam sobie i otrzymałam historię, z którą wolno przepłynęłam przez
tegoroczne święta wielkanocne i od tej pory, już tylko z tym czasem będę ją
kojarzyła. To opowieść, która wolniutko posuwa się do przodu, opieszale unosi
niczym dym z fajki, a ze strony czytelnika pozostaje tylko dać się ponieść temu
leniwemu nastrojowi i spędzić z nią czas. Ja właśnie tak zrobiłam, zabrałam ją
ze sobą do ogrodu, podczas zerkania na zabawę dziecka czy pałaszowania
świątecznych wypieków. Bardzo lubię prowadzone w ten sposób opowieści.
Na blisko 500
stronach znalazło się całkiem sporo postaci i wątków. Poznajemy nie tylko
właścicieli Gospody pod Łabędziem, ale też wszystkie osoby w jakikolwiek sposób
powiązane z tajemniczą dziewczynką wyłowioną z rzeki. Większość wątków na
pierwszy rzut oka nie wydaje się być powiązane ze sobą. To rzeczywiście może
zmylić, jednak nie napotkałam jakichkolwiek problemów w zrozumieniu zawiłości
fabuły czy zależności pomiędzy bohaterami. Dodatkowo historia często kluczy,
nie porusza się prosto od jednego punktu do drugiego, a czasami zawraca –
bohaterowie przypominają sobie o wydarzeniach sprzed lat, przywołują swoje
dzieciństwo. Nie bez powodu Tamiza odgrywa w tej historii tak ważną rolę i jest
nierozerwalną jej częścią. Rzeka też czasami płynie wartko, innym razem
meandruje, tworzy łagodne brzegi i zakola. Wystarczy to sobie wyobrazić, aby
idealnie zrozumieć na czym polega sposób narracji w tej książce.
Była sobie rzeka
to też historia, gdzie ważną rolę odgrywają ludowe przypowieści, legendy i
wierzenia. To one dodają jej tajemniczości, odrobinę grozy i magii. Są one od zawsze związane z zwyczajnymi ludzkimi losami, którymi czasami rządzą namiętności, chęć
zgarnięcia pieniędzy czy zwyczajny strach.
Była sobie rzeka
to powieść – gawęda, która posiada nie tylko przepiękną, mieniącą się złotem
okładkę. To też historia o opowieściach, które dojrzewają, zmieniają się w
trakcie przekazywania z ust do ust, i w tym tkwi cały urok i magia. Mnie
oczarowała.
Ocena: 5/6
Tytuł: 570.Była
sobie rzeka
Autor: Diane Setterfield
Stron: 480
Wydawnictwo:
Albatros
Rok wydania:
2020
Za egzemplarz
dziękuję wydawnictwu Albatros
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz :)